Dzisiejszy post będzie epilogiem rozczulania się nad wspaniałą zatoką Halong. Mimo, że wciąż jestem zachwycony tym, co tam zobaczyłem, to jednak co za dużo, to nie zdrowo, a i tak nikt, kto nie miał okazji zobaczyć tego miejsca nie zrozumie, o co mi się tak naprawdę rozchodzi. Parę skał, łódka, trochę wody cieplejszej niż Bałtyk i się chłopak podjarał!
Może prawda, a może nieprawda. W każdym razie gorąco polecam!
Trafiłem na dość ciekawe zestawienie pogodowe. Pierwszego dnia panował upał, a słońce nadało mojej twarzy karmazynowy kolor naszej flagi. Za to drugi dzień rozpoczął się niebagatelną ulewą, która jednak też miała w sobie urok.
Zapomniałem się pochwalić, że wstałem na wschód słońca! Co prawda niebo było zachmurzone, więc niewiele zobaczyłem. ale z drugiej strony przekimałem się na leżaku pod gołym niebem, co też samo w sobie było fajowe:)
Najlepsze jednak było to, że o 5.30 miałem spotkać się z innymi osobami. Jakoś się nie udało, ale obie strony utrzymują, że wstały i czekały! Chyba nastąpiło jakieś zagięcie czasoprzestrzeni, bo, daję słowo, nikogo oprócz mnie nie było na najwyższym pokładzie naszej łajby:)
Osada poławiaczy owoców morza.
Zachód słońca.
Oczywiście nie mieliśmy wyłącznośći na zatokę.
Jedyne zdjęcie zrobione o wschodzie słońca.
Ulewa.
Pozdrowienia z Droszkowa
OdpowiedzUsuńCiocia Gosia