środa, 31 października 2012

Wietnam vs Chiny

                
           

            Oczywiste jest, że po 5 miesiącach spędzonych Wietnamie, kraj ten stał się dla mnie głównym portretem Azji. Teraz póki w jakimś innym kraju nie posiędzę dłużej, to wszystko będę porównywał do tego pierwszego. Tak to chyba działa. 
                 W ciągu kliku tygodni spędzonych w Chinach łapię się ciągle na tym, że porównuję wszystko, co się da. Wychodzi, więc, że coś mi się bardziej podoba, a coś mniej, a że w Wietnamie było inaczej itd. itp.
                 Z tego tytułu stwierdziłem, że dokonam sobie małej analizy. Po pierwsze, bo to chyba dość ciekawa kwestia, a po drugie trochę usystematyzuję sobie moje własne wrażenia.
                 
1. Ludzie

              To jest coś o czym ostatnio dużo myślę, bo jak, to możliwe, że w Wietnamie po 3 tygodniach miałem już mnóstwo dobrych przyjaciół, a tutaj praktycznie nie ma nikogo takiego. Pewnie dużą rolę odgrywa bariera językowa, ale też nie odnoszę wrażenia, żeby osoby z którymi pracuję chciały jakoś bliżej się poznać czy po prostu pogadać, nawet na migi, bo przecież tak też się da!
              Już częściej na ulicy ludzie zagadują i są bardzo zainteresowani, a skąd? a dlaczego? a po co? Chcą się spotkać na dłużej itd. Myślę, że prędzej w ten sposób można kogoś poznać.
              W Wietnamie często czułem się jak "atrakcja turystyczna". Tutaj jest podobnie, ale nie tak samo! Dla Wietnamczyka oznaczało to, że trzeba jak najszybciej zagadać, nawiązać jakiś kontakt. Dla Chińczyka oznacza to, że trzeba "zabić wzrokiem", ewentualnie powiedzieć "Hello", ale wtedy, kiedy jesteśmy w takiej odległości, że Chińczyk czuje się bezpiecznie. Trochę to komiczne, ale ja to tak odbieram.
              
2. Życie obcokrajowca

              Wydaje mi się, że Hanoi jest o wiele bardziej przyjazne dla obcokrajowców niż Dongguan. Największą przeszkodą jest oczywiście chiński system znaków. W Wietnamie łatwiej się odnaleźć, bo po pierwsze to była kolonia francuska, a po drugie używają alfabetu łacińskiego.
              Jeśli chodzi o poziom języka angielskiego, to też póki co stawiam na Wietnam. Nie było aż tak trudno jak w Chinach znaleźć kogokolwiek, kto mówi choć troszkę. Komiczne jest też to, że Chińczycy są jakby przekonani,  że wszysycy mówią po chińsku. Także czy się powie po angielsku, po chińsku czy po polsku, że się nie rozumie, to to jakby nie zbija ich z tropu i dalej zasuwają po swojemu:)
              W Hanoi był też świetny serwis internetowy dla obcokrajowców. Można było znaleźć informację na każdy temat, także nie było problemu ze znalezieniem czegokolwiek. W Dongguan nawet w informacji turystycznej nikt nie mówi po angielsku. Trza se radzić samemu!

3. Język

             Po tych kilku tygodniach w Chinach umiem już powięcej więcej po chińsku niż po wietnamsku. Pewnie dlatego, że mam dużą motywację i właściwie po to tu przyjechałem.
             Wydaje mi się, że samo mówienie jest dużo prostsze i z tym nie będzie wielkiego problemu. Z drugiej strony jest jednak system znaków i też trudno zdecydować, którego się uczyć( tradycyjnego czy uproszczonego) i czy w ogóle się uczyć, bo to istna masakra!

                  

                    Więcej jutro!
              



Spodobał Ci się ten artykuł???

Oto kilka podobnych:
Wietnam vs Chiny 2.0
Wietnamska gościnność
Chińska gościna
(Fotograficzne inspiracje) Jak się wychowuje dziecie w Chinach







niedziela, 28 października 2012

Obczajanie miasta CD

                 Jestem w Chinach już dokładnie 2 tygodnie. Z tego, co wiem w Polsce spadł już pierwszy śnieg, a u mnie ciągle 30 stopni na termometrze. Listopad nadchodzi, a ja raczej wciąż odczuwam klimat wakacyjny. Może w tym roku po raz pierwszy w życiu zrobię urodzinowego grilla? Brzmi nieźle!
                 Co mogę powiedzieć o Chinach po dwóch tygodniach? Niewiele, wciąż jestem na etapie ogarniania okolicy i organizacji życia. Nie wiem czemu, ale tutaj codzienne jedzenie ryżu daje mi się o wiele bardziej we znaki niż w Wietnamie. Może chiński ryż też jest podróbą o niskiej jakości? Postanowiłem, więc że ten weekend spędzę na "ryżowym detoksie". Jak na razie idzie świetnie- nie odczuwam głodu!
                 Jedną  z rzeczy, które mi bardzo przeszkadzają tutaj, poza tym, że ludzie bez przerwy gapią się na mnie jak na kosmitę, to ich bezceremonialne bekanie, charkanie i plucie. Nóź mi się w kieszeni otwiera jak słyszę to albo, co gorsze, widzę. No jak można?!? Ale co zrobić "co kraj, to obyczaj!" Pozostaje tylko oślepnąć i ogłuchnąć na te "słodkie odgłosy natury".
                 Z drugiej strony spodobała mi się chińska muzyka. Język chiński jest moim zdaniem bardzo melodyjny i fajnie brzmi. W połączeniu z bardzo nastrojową muzyką tworzy mega relaksacyjną atmosferę:) 


                 No i oczywiście kwestia najważniejsza, czyli chińskie pismo. Wszystko na około jest po chińsku- co raczej nie jest dziwne, ale napewno bardzo komplikuje życie. Na szczęście używają łacińskich cyfr, więc samemu można przeczytać cenę lub numer autobusu. Cała reszta to już zupełna "chińszczyzna".


               Pytanie za 100 punktów! Co to?

               Na koniec kilka kolejnych zdjęć Dongguan. To miasto robi wrażenie, a przecież nie należy do tzw. wielkiej trójki: Pekin, Szanghaj, Kanton.












niedziela, 14 października 2012

Początek nowego etapu

                 

         Mój ostatni post był, jaki był, ale na szczęście nie oznaczał dla mnie niczego strasznego, a wręcz przeciwnie. "Każdy koniec jest początkiem"- tak też jest w tym wypadku, więc jeśli ktoś odniósł wrażenie, że zalewam się łzami, to niepotrzebnie!
          



       No to już powiem! Przeniosłem się do Chin, czyli tak naprawdę zrobiłem to, czego chciałem od początku. Tak mi się wydaje, że Wietnam od samego początku był tylko przystankiem. Oczywiście nie żałuję, bo to świetny kraj. Jednak teraz jest tam, gdzie chciałem być!
                 Dokładnie będę teraz mieszkał w Dongguan, prowincja Guangdong.

Filmik o mieście TUTAJ.

                 Na początek trochę trochę komercyjnej "roboty"! Od następnego posta już więcej komentarzy z mojej perspektywy:)




piątek, 12 października 2012

Koniec pewnego etapu


                 Różne rzeczy się na to złożyły. 

         W każdym razie po 4 miesiącach opuszczam Wietnam. Trochę łezka się w oku kręci, ale cóż " jak mus to mus"!

                 Rozpisywałem się o tym, co mi się nie podoba, ale jednak chyba na zawsze będę miał w głowie  pozytywny obraz tego kraju. Mogę powiedzieć, że napewno jeszcze tu wrócę, żeby odwiedzić przyjaciół i zobaczyć, to czego jeszcze nie zobaczyłem, a trochę tego jest!
                
               Z całą pewnością polecam Wietnam, jako świetne miejsce na odbycie podróży "życia" z Północy na Południe. Chociaż sam widziałem tylko wycinki, to wiem, że można zbaczyć niesamowite rzeczy, od zatoki Halong, przez wspaniałe wysepki i plaże w Da Nang, po starożytną stolicę cesarstwa w Hue i Sajgon na koniec. A co najważniejsze Wietnam nie zatracił swojego azjatyckiego charakteru, więc podróż do Wietnamu, to raczej podróż w czasie, czasami o kilkaset lat wstecz.  
                   4 miesiące to tak naprawdę niewiele. Jednak jak przypominam sobie mój pierwszy dzień. to wydaje mi się, że mineły całe wieki. Dobrze pamiętam jak nie wiedziałem jak przedostać się na drugą stronę ulicy, a teraz mogę to robić  z zamkniętymi oczami. Wiele rzeczy na początku wydało mi się dziwnych, a teraz traktuję je jak coś najnormalniejszego w świecie.   
                 Nie jestem najlepszy w pożegnaniach, więc nie będę się żegnał. Wiem, że jeszcz tu wrócę!

niedziela, 7 października 2012

Dyskoteka po Wietnamsku

                Wyjście do klubu w Wietnamie wygląda mniej więcej tak:

1. Wchodzisz!
2. Zamawiasz drinki.
3. Dobrze się bawisz.
4. Wybija 24.oo. Przychodzi policja i żądają od właściciela 1000$ łapówki za pozwolenia na otwarcie klubu. Właściciel odmawia!
5. Koniec zabawy. Do domu! Spać!

                Tak to niestety, w telegraficznym skrócie, wygląda! Co najlepsze to się dzieje każdego dnia od poniedziałku do niedzieli. Jednak zazwyczaj policjanci chcą tylko 500$, więc kluby płacą, bo pewnie wciąż wychodzą na swoje.

                Życie w "komunie" potrafi zmęczyć. Korupcja na każdym kroku. Szczególnie widać to w przypadku policji, której "smarować" trzeba zawsze i wszędzie. Mandat czy 10$ i zapominamy o sprawie? Chcesz otworzyć biznes? Trzeba posmarować osobie, która przybije pieczątkę na pozwoleniu. A potem ta oto "osoba" będzie o sobie przypominać i przychodzić po kolejną kopertę. Wiem, widziałem na własne oczy!

                Wskaźnik percepcji korupcji Transparency International na szczęście potwierdza moją opinię:)

                 Jak spojrzeć na ten diagram, to "żólto" robi się tylko w krajach zachodnich. Cała reszta żyje z korupcją za pan brat. Niby z tym walczą, ale trudno walczyć z czymś, co jest bardzo zakorzenione w świadomości społecznej, szczególnie w krajach postkomunistycznych albo wciążkomunistycznych.
                      To chyba pospolity element krajobrazu, więc trzeba przywyknąć:D



poniedziałek, 1 października 2012

Wietnamski Świebodzin

                 Poraz kolejny miałem okazję być na wsi. Wiele rzeczy było bardzo podobnych do poprzedniego razu. Oczywiście było bardzo miło, sympatycznie itp. itd. 
                  Chociaż ok. 1,5 godzinna podróż skuterem nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem, to jednak, mimo bolącego tyłka, było warto. Zawsze warto wyrwać się ponad szarą codzienność, a niestety po kilku miesiącach w jednym miejscu przestaje się odkrywać nowe rzeczy każdego dnia.
                   Dlaczego w tytule przywołałem magiczną nazwę Świebodzin. A to dlatego, że 30km za Hanoi w zupełnie niespodziewanym miejscu, w polu tak naprawdę, wyrasta ogromny kamienny pomnik Buddy!
                    Jako, że pochodzę z województwa Lubskiego, to skojarzenie miałem jak na wyciągnięcie ręki.




                  Jeśli chodzi o sprawy religijne, to tym razem rodzina, którą odwiedziłem wydała mi się bardziej ateistyczna. Nie zauważyłem tylu elementów kultu, co poprzednim razem. Również podczas porzedniej wizyty pierwszeństwo przy posiłku mieli zmarli członkowie rodziny, reszta musiała odczekać jakieś 30 minut i dopiero mogła zasiąść do "stołu". Spytałem w końcu o religię, odpowiedź była jednoznaczna: "Szanujemy, ale nie obchodzi nas to."
                  W końcu to kraj socjalistyczny, więc pewnie ma to jakiś wpływ na religijność narodu.

Middle Autumn Festival

                 Jakiś czas temu pisałem o zbliżającym się Festiwalu Środka Jesienii ( wiet. Tết Trung Thu). Otóż Festiwal się już zbliżył, a nawet trwa w najlepsze!!! W tym roku wypada to w weekend( niedziela- 30 września), więc jeden dzień zamienił się tak naprawdę w 3 dni. Co roku jest to 15 dzień 8smego miesiąca kalendarza chińskiego.
                 Najbardziej widoczne jest to, że jest to święto w dużym stopniu poświęcone dzieciom. Przez cały weekend na dzieci czeka mnóstwo atrakcji, od słodyczy po uliczne przedstawienia kukiełkowe, czy inne występy. Jako, że rodzice często nie mają za wiele czasu dla swoich dzieci, to w ramach rekompensaty poświęcają te kilka dni tylko im.
                 Festiwal pełni również rolę edukacyjną. Rodzice, pod księżycem w pełni oraz przy tradycyjnych Mooncake`ach, opowiadają swoim dzieciom przeróżne historie. Jedną z popularniajszych jest przypowieść o karpiu, który bardzo chciał zostać smokiem. Oczywiście karp pracował nad sobą tak długo i wytrwale, że w końcu zamienił się w upragnionego smoka! A morał z tego taki, że jak się odpowiednio ciężko pracuje można zostać kim tylko się chce!
                 Dodatkowo organizowanych jest wiele konkursów na najpiękniejszą latarnie i inne figury przedstawiające przede wszystkim smoki.


                 Wiąże się to z inną legendą. Jest to historia o  Cuội, którego żona nieszczęśliwie zbeszcześciła  Święte Drzewo. Nie mając o niczym pojęcia, dokonała profanacji świętego miejsca! Krótko po tym Cuội usiadł na jednym z wystających korzeni Świętego Drzewa, aby pomyśleć o tym, co się stało. Nagle drzewo zaczęło gwałtownie rośnąć aż swoimi gałęziami dosięgneło księżyca. Od tej pory Cuội, za karę, spędza swoje życie na srebrnym globie. Latarnie i świetliste postacie budowane są po to, aby pokazać Cuội drogę z powrotem ku Ziemii.
                     Spotkałem się z różnymi wersjami tej legendy. Trudno powiedzieć, która jest jedyna i prawdziwa. W każdym razie różnią się drobnymi szczegółami , więc sens pozostaje ten sam.
                  

                     Jutro, kolejny raz jadę na wieś. Pewnie dowiem się więcej o Festiwalu i to u najbardziej wiarygodnego źródła. Poza tym, to właśnie na jutro przypada to święto, więc powinno być mega-ciekawie.