niedziela, 30 września 2012

Każdy może być milionerem!

                  Jedyny warunek to przenieść się do Wietnamu!



                    

niedziela, 23 września 2012

Obie strony medalu

                 Zazwyczaj chwaląc się swoimi podróżami pokazujemy tylko najjaśniejsze punkty nowych miejsc, a przecież w każdym miejscu na Ziemii można znaleźć zarówno strony pozytywne, jak i negatywne. Tak to już jest, nie wszystko wszędzie nam odpowiada. Nawet w naszym rodzinnym kraju Każdy pozmieniałby wiele. Taki już nasz marny los na tym ziemskim padole.
                 Oprócz tego, że Wietnam jest fajny, a w Hanoi mieszka mi się dobrze, to jest kilka, dosłownie kilka rzeczy, które często przyprawiają mnie o mdłości, lekko mówiąc:)


Miejsce 3! Sposób składowania odpadów

                   Niestety nie ma tu czegoś takiego jak wielki śmietnik, gdzie wszyscy z bloku wyrzucają śmieci, a raz na kilka dni zajeżdża "śmieciarka" i wszystko zabiera. Tutaj panuje styl wolny, czyli każdy odkłada swoje brudy, gdzie mu się akurat spodoba. Raz na dobę ulicą przejeżdża wózek, a reczej ktoś, kto ten wózek pcha i zbiera wszelkie nieczystości. A co wtedy, gdy akurat dzisiaj nikt nie przejeżdża? Nic! Śmieci cierpliwie czekają na kolejną okazję załapania się na dyliżans na wysypisko. Temperatura i czas robią swoje, więc zaczyna się robić "apetycznie".


Miejsce 2!  Trąbienie

                  Tego naprawdę nie mogę znieść. W Europie trąbi się głównie wtedy, kiedy coś niedobrego może się stać, jakiś wypadek czy inna kolizja. W Wietnamie trąbi się, żeby zaznaczyć swoją obecność, dać znać komuś innego, że się zbliżam. Jakkolwiek potrafię zrozuzmieć sens tego działania, to tak mnie to czasami wkurza, że szok! Szczególnie, kiedy trąbią będąc dosłownie metr za mną, wtedy przez jakąś sekundę czekam na BOOOM! Na szczęście nigdy nic się nie stało, ale tętno skacze mi dość często.


Miejsce 1!  

                 Ta cecha Wietnamczyków przyprawia mnie o chęć zabijania:) A chodzi mi o brak profesjonalizmu. Strasznie nie lubię tego, że zazwyczaj w miejscach, które tego wymagają, nie pracują osoby wykwalifikowane, tylko chyba jacyś ludzie "z łapanki". Tak więc bardzo trudno dokupić jakieś akcesoria, które będą kompatybilne z moim laptopem. Bo koleś za ladą zrobi wszystko, żeby wcisnąć jakiś bubel. I mimo, że pytam 100 razy czy jest pewien, że to będzie działać z laptopem Toshiba, to i tak koleś powie tak, a potem się okażę, że z Toshibą, to to jednak nie działa. Na szczęście jak widzą poddenerwowanego Białego, to wolą zejść z drogi i oddać kasę niż wdawać się w jakiekolwiek dyskusje. 
                To tylko jeden przykład, ale uwierzcie, że tego typu akcje to tutaj norma. Trzeba bardzo uważać, co się kupuję, bo ostatnia osoba jakiej można zaufać, to koleś zza lady. A jak już się coś znajdzie i ma pewność, że to zadziała, to to tylko połowa sukcesu, bo albo koleś nie umie obsłużyć terminala do kart płatniczych albo system nie czyta kodu kreskowego itd. itd. Dobrze, że jestem z natury spokojnym człowiekiem, bo miałbym już na koncie paru takich "kolesi".
                

                    Ażeby zmienić troszkę ton wypowiedzi mej powiem, że jestem bardzo zadowolony będąc tutaj, a te kilka sytuacji, póki nie zdarzają się często, nie są w stanie wpłynąć na mój pozytywny obraz Wietnamu i Wietnamczyka, czy Wietnamki:)

                     Poniżej kilka zdjęć z Hanoi:)

















wtorek, 18 września 2012

Zatoka Halong 3.0

                 Dzisiejszy post będzie epilogiem rozczulania się nad wspaniałą zatoką Halong. Mimo, że wciąż jestem zachwycony tym, co tam zobaczyłem, to jednak co za dużo, to nie zdrowo, a i tak nikt, kto nie miał okazji zobaczyć tego miejsca nie zrozumie, o co mi się tak naprawdę rozchodzi. Parę skał, łódka, trochę wody cieplejszej niż Bałtyk i się chłopak podjarał!
                 Może prawda, a może nieprawda. W każdym razie gorąco polecam!
                 
                 Trafiłem na dość ciekawe zestawienie pogodowe. Pierwszego dnia panował upał, a słońce nadało mojej twarzy karmazynowy kolor naszej flagi. Za to drugi dzień rozpoczął się niebagatelną ulewą, która jednak też miała w sobie urok.
                 Zapomniałem się pochwalić, że wstałem na wschód słońca! Co prawda niebo było zachmurzone, więc niewiele zobaczyłem. ale z drugiej strony przekimałem się na leżaku pod gołym niebem, co też samo w sobie było fajowe:)
                 Najlepsze jednak było to, że o 5.30 miałem spotkać się z innymi osobami. Jakoś się nie udało, ale obie strony utrzymują, że wstały i czekały! Chyba nastąpiło jakieś zagięcie czasoprzestrzeni, bo, daję słowo, nikogo oprócz mnie nie było na najwyższym pokładzie naszej łajby:)







                   Osada poławiaczy owoców morza.




                  Zachód słońca.




                  Oczywiście nie mieliśmy wyłącznośći na zatokę.




                  Jedyne zdjęcie zrobione o wschodzie słońca.



                  Ulewa.



niedziela, 16 września 2012

Zatoka Halong 2.0

                 Niby miałem nie pisać o "ciemnej" stronie tej wycieczki. ale co tam, przynajmniej będzie śmiesznie!
                 Często się mówi, że "nie ważne gdzie, ważne z kim". Moje towarzystwo na łodzi, to oczywiśćie luźna zbieranina różnych ludzi, różnych historii i powodów dlaczego ktoś jest tutaj, a nie gdzie indziej. Byli więc zwykli turyści, turyści profesjonalni( ponad 5 miesięcy w podróży), autochtoni no i jedyny osobnik, który ani nie jest turystą ani autochtonem, czyli JA!
                 Mieszanka może nie wybuchowa, ale na pewno interesująca i dostarczająca wielu "niezapomnianych" wrażeń. Był np. Chińczyk, który niby to po kryjomu cykał fotki każdej dziewczynie, która odsłoniła cokolwiek. Były też osoby, które wolały spędzać czas na narzekaniu czego im to nie brakuje na łodzi, niż na podziwianiu tego, co nas otaczało. Co najlepsze, udawało im się wciągać w te niekończące się dyskusje innych niewinnych osobników. Naprawdę nie chciało mi się tego słuchać. Jestem, jaki jestem, ale chyba umiem układać priorytety, więc brak ciepłej wody w upalny dzień jakoś nie jest w stanie zepsuć mi wakakcji.
                 Z drugiej strony praktycznie wszysycy uczestnicy zapłacili za tą samą podróż dużo więcej niż ja, więc może mieli inne oczekiwania co do standardu. Ja, na szczeście, po kilku miesiącach na wietnamskiej ziemii wiem jak nie dać zrobić się w "bambuko".
                 Był też fantastyczny opiekun wycieczki, który zostawił nas na kilkanaście godzin samych sobie, a potem domagał się napiwków, że niby dzięki niemu wszystko było takie fantastyczne!
                 Prawda jest taka, że było fantastycznie! Po pierwsze nie może być inaczej, kiedy przebywa się w takim miejscu. A po drugie potrzeba zdrowego podejścia i różowych okularów, żeby nie okazało się, że jakieś nic nieznaczące pierdoły psują nam wakacje.

               
                 Po ostatnim wpisie pojawiły się pytania o jaskinie. Oczywiście zwiedzaliśmy jaskinie!
Największa z nich robi ogromne wrażenie swoją wielkością i różnorodnością rzeżby. Do tego nieźle przygotowana gra świateł i całość prezentuje się tak:





                     To moim zdaniem najlepsze zdjęcie!


                A na tym widzę postać, ale to chyba tylko moje wrażenie.





sobota, 15 września 2012

Zatoka Halong

                 Spędziłem właśnie dwa, bez wątpienia, najbardziej ekscytujące 2 dni podczas mojego pobytu w Wietnamie. Wiele mógłbym pisać o organizacji, towarzystwie, jedzeniu itd.
                 Dla mnie nie było to jednak najważniejsze. Najważniejsze jest to, co można zobaczyć, co można zrobić!
                 Zatoka Halong, to rozsiane na powierzchni ok. 1500 km kwadratowych, malownicze, wapienne wysepki wznoszące się nawet kilkadziesiąt metrów ponad powierzchnię wody. Brzmi niewinnie, ale polecam zobaczyć to na żywo!
                 Zatoka jest od 1994 roku na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz jest jednym z 7 Nowych Cudów Świata. W tym samym plebiscycie nasze Mazury były chyba w półfinale.
                 
                 A co można było zrobić? 
                  Wieczorem można było wziąć kajak i pozwiedzać okolicę z poziomu tafli wody. Można też było popływać lub skoczyć do wody z najwyższego pokładu statku- jak na moje oko 6m. Fajna sprawa, cieszę się, że to zrobiłem!
                  Świetną sprawą było to, że mogłem spędzić noc na łodzi zacumowanej pomiędzy malowniczymi wysepkami, poznać ciekawych ludzi, którzy w podróży są już od 6 miesięcy itd. itd.
                  Wreszcie miałem okazję się opalić:) Do tego stopnia, że po powrocie do pracy, wszyscy śmiali się, że moja twarz jest bardziej czerwona niż polska flaga:)
                No, ale ja tu pisu pisu, a chyba najlepiej pokazać zdjęcia!
               












                 To tak na szybko po powrocie, więcej zdjęć wkrótce!

sobota, 8 września 2012

Mooncake 2.0

                 Żeby nie było, że się chwalę, a w rzeczywistości zjadłem tylko jedno ciastko, dzisiaj zamieszczam fotki  innego rodzaju ciastka księżycowego. 
                 Tym razem ciasto jest białe, a zawartość nie ma konsystencji jednolitej.




                 Ciasto robi się z mąki ryżowej z prażonego ryżu kleistego z dodatkiem wody, aromatów kwiatowych( pomelo) i czego tam dusza zapragnie.
                 Natomiast nadzienie jest zrobione ze wszystkiego, co się nawinie: z pestek lotosu, z fasoli, dodatków aromatycznych, cukru, oleju itd. 
                 Co najważniejsze, ciacho smakuje dobrze, chociaż chyba jednak wolę poprzednie ze względu na smak pasty z fasoli i bardziej kuszący wygląd. W tym przypadku konsystencja przypomina mi trochę pyzy z mięsem, a to nie najlepsza rekomendacja dla czegoś, co powinno być deserem- przynajmniej dla mnie! Tak czy siak w dalszym ciągu polecam!

                 Powoli ochodzę do wniosku, że tak naprawdę można łączyć wszystkie smaki, jakie tylko możemy sobie wyobraźić, a efekt cały czas może być wspaniały! Wietnamczycy właśnie tak robią, co więcej  są w tym dobrzy. 

środa, 5 września 2012

Ciastko Księżycowe

                 Od kilku dni Wietnam oszalał na punkcie "Ciasteczek księżycowych", czyli Mooncake`ów. To wszystko dlatego, że wielkimi krokami zbliża się tzw. Festiwal Księżycowy, Festiwal Środka Jesienii etc. W każdym razie jest to święto związane z nadchodzącą pełnią księżyca. 
                 Jednak samym festiwalem zajmę się może po tym jak go już doświadczę. Narazie zostańmy przy ciastkach, które są oczywistym symbolem księżyca. Dodatkowo jak głosi legenda w czasach pradawnych przekazywano w nich ściśle  tajne informacje.
                    To właśnie z okazji nadchodzącego Festiwalu te tradycyjne ciasteczka opanowują corocznie Azję Południowo- Wschodnią. Na ulicach powstało mnóstwo ciekawie wyglądających straganów, które specjalizują się w sprzedaży mooncake`ów. 

                 Na szczęście miałem już okazję objadać się tymi smakołykami. Na początku mojego pobytu w Wietnamie miałem ich pod dostatkiem, zastanawiając się przy tym z czego są zrobione. Smak jest bardzo ciekawy, raczej słodkawy. Kombinowałem jakiś czas, ale do żadnych wniosków nie doszedłem. Dopiero po jakimś czasie ktoś oświecił mnie, że mooncake`i najczęściej robione są z: pieczonego kurczaka, czasami wołowiny, czasami z mięsa rekina, fasoli, kokosa itd. Oczywiście kombinacji jest wiele, jednak efekt jest i tak zaskakujący. Nie mogłem uwierzyć, ale w końcu dałem się przekonać. 
                   Po prostu występuje wiele rodzajów  ciastek- wtedy trafiłem na ten bardziej  "mięsny".
                  
                  Tradycyjna, wietnamska wersja mooncake`a przyrządzona jest z ziaren lotosu i sezamu, orzechów, soku arbuza oraz chińskich kiełbasek:) Jest to wersja raczej ekskluzywna.
                         Jasna sprawa, że dałem się ponieść tradycji i postanowiłem sprobować tych smakołyków w innym wydaniu niż wcześniej.




                  Na uwagę zasługuje niesamowite zdobienie.




                  Jak widać powyżej nie obyło się bez żółtka, ale widać tak musi być! Za to  brązowa masa smakuje niesamawicie. Coś jakby karmel, ale w zupełnie innym wydaniu. Robi się to z fasoli mung, oczywiście z dodatkiem cukru, mleka i masła. 
                   Całość smakuje rewelacyjnie, Podobno jedno ciastko może mieć nawet 1000 kalorii, ale przecież Festiwal Księżywcowy jest tylko raz do roku. To tak samo jak z naszym "tłustym czwartkiem"- trzeba zjeść tyle, żeby starczyło na rok:)