czwartek, 28 maja 2015

Mongolia Wewnętrzna cz. 2

                        Drugi dzień był dużo ciekawszy, choćby pod tym względem, że nie odwiedziliśmy kolejnego, oszałamiającego muzeum:) 
                        Najważniejszym punktem dnia była dla mnie pustynia. To zawsze bardzo ciekawe miejsce, mimo że to "tylko" kupa piachu:) Po tym jak wyjechaliśmy z miasta roślinności było coraz mniej, piachu za to więcej, ludzi i śladów ich bytności również coraz mniej.
                        Po wyjściu z autobusu mogliśmy pochodzić sobie po okolicznych, urokliwych pagórkach, skałkach itd. Niestety po ok. 20 minutach zerwał się wiatr. Burza piaskowa skutecznie przegoniła nas z powrotem do autobusu. Z resztą to też ciekawe doświadczenie- wiało tak mocno i sypało piachem równocześnie, że nie można było otworzyć oczu. Do tego piasek fruwał z taką prędkością, że odsłonięte części ciała przeżywały trudne czasy:)
                         No cóż potencjał był na dużo więcej, jednak przegraliśmy z pogodą. Po kilkunastu minutach znów było znośnie, ale zmierzaliśmy już do "stadniny"( jeśli tak można to nazwać:) wielbłądów. Wiadomka, jak jest pustynia to muszą być wielbłądy, jeśli nie ma wielbładów, to co to za pustynia???
                          Rano pierwszym miejsce, które odwiedziliśmy był park miejski w ChiFeng. Generalnie zachwytu nie wzbudził, ale naprawdę wszyscy byli zadowoleni, że można sobie po prostu leniwie pochodzić, w przeciwieństwie do zwiadzania na wyrobienie tzw. normy, czyli nieważne jak i co, ale trzeba zobaczyć wszystko w okolicy. Ja osobiście nie cierpię zwiedzania "na normę". Żeby poczuć miejsce trzeba sobie pozwolić na powoooolne, leniwe odczuwanie tego miejsce.



















                             Wiełbłady były niestety epilogiem wycieczki szkolnej. Nie był to koniec majówki, ale o tym już w koleknym poście...




Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych o podobnej tematyce:
Harbin, czyli chińska, daleka Północ cz. 1
Harbin, czyli chińska, daleka Północ cz. 2
Harbin cz.3, czyli Festiwal Rzeźb Lodowych

poniedziałek, 11 maja 2015

Mongolia Wewnętrzna cz.1

                      Mongolia Wewnętrzna to region autonomiczny w Chinach. Zajmuje  południowe obszary historycznej Mongolii. Jest to prowincja bardzo duża, bo zajmuje 12% powierchni Chin, a mieszka tam tylko ok. 25 milionów osób.
                Rzeczywiście jak tylko wjechaliśmy do tejże Mongolii, to zrobiło się jakoś pustawo. Od czasu do czasu kilka domków, wyczuwa się bliskość pustyni, ludzi mniej, koni więcej:)
                       Pierwszego dnia zaserwowano nam muzeum w mieście AoHan, które szczyci się ponad 8000 letnią historią.
                   W mieście ChiFeng, w którym spaliśmy większość stanowią osoby pochodzenia mongolskiego. Pytałem Chińczyków czy potrafią rozpoznać kto jest kim, twierdzą, że nie da rady. Na pierwszy rzut oka nie widać różnic. Jedyne, co zauważyłem to wszechobecne bannery i szyldy, na których stosuje się pisownię w obu językach: chińskim i mongolskim.



                         Wzieliśmy również udział w małym pokazie kultury mongolskiej. Tradycyjne stroje, śpiewy, potrawy i napitki. Każdy z nas zgodnie z tradycją musiał opróźnić kieliszek z napojem wysokoprocentowym. Wiązał się z tym ciekawy rytuał. Na początek zanurzenie palca w kieliszku, a następnie dotknięcie czoła i podobnie do księdza niejako "poświęcenie" w górę i w dól. 
                         Podobno Mongolczycy nie lubią wylewać za kołnierz. W dawnych czasach zwyczajem było picie alkoholu przy wejściu na konia, przy zejściu również:D Moc alkoholu również potrafi zwalić z nóg, standardowe 62% robi wrażenie na każdym.






                         W dużym mieście (Chifeng) nie było łatwo dostrzec jakąś mongolską specyfikę. Wszystko, po prostu, po chińsku, choć większość stanowią "co by nie mówić" nie Chińczycy. Takie same bazary, nocne jarmarki, grille itd. itp.
                        Więcej można było zobaczyć z okna autobusu: stepy, półpustynie, wielbłądy. Będzie tego więcej w kolejnym poście.




Spodobał Ci się ten artykuł???

Oto kilka innych:
Kaczka po wietnamsku.....
Wietnamska gościnność
Wietnamska gościnność 2.0
W wietnamskiej zagrodzie

poniedziałek, 4 maja 2015

Chaoyang, czyli zagłębie dinozaurów

                        Na krótko przed majówką nie miałem jeszcze pomysłu co zrobić z tymi, prawie, dziesięcioma dniami wolnego. Niby dziesięć dni to sporo, ale z drugiej strony na jakieś większe eskapady też niewiele. Rozwiązanie znalazło się samo dzięki uniwerkowi, który zorganizował nam 5 dniową wycieczkę. Co prawda z tego około 40 godzin było w pociągu lub autobusie, ale Chiny to spory kraj, a teleportów jeszcze nie zdążyli złożyć.
                        Dużo w tym plusów, bo samemu nie trzeba się wysilać: zawiozą, nakarmią, przypilnują, także pozostaje rozkoszowanie się okolicą. Poza tym dwa autobusy pełne studentów, to zawsze dobra opcja:)
                        Pierwszego dnia jechaliśmy 6 godzin pociągiem do Chaoyang, miasta leżącego wciąż w tej samej prowincji co Dalian. Zajechaliśmy już na dość późny wieczór, więc czasu starczyło na "amu" i ewentaulnie jakieś szybkie piwo. Drugiego dnia rozpoczeliśmy zwiedzanie.
                        Na pierwszy ogień taki mały trekking wokół świątyni buddyjskiej. Jak to w Chinach jest świątynia, to i jest górka, widoczki itd. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, że na teren świątyni nie można było wnieść wody. Wszelkie butelki trzeba było zostawić na zewnatrz.
                        Cóż więcej powiedzieć? Stara prawda głosi, że po pierwszej światyni, gdzie się wzdycha z zachwytu, potem są już tylko kolejne. Także jeśli ktoś chce jechać do Azji, to lepiej niech sobie wybierze jakąś naprawdę wspaniałą na tę Pierwszą:)














                        Po południu okazało się, że w tym rejonie Chin prowadzane są badania archeologiczne na dużą skalę. Z tego względu symbolem Chaoyang są dinozaury i różnego rodzaju inne skamieliny. Łącznie byliśmy w dwóch muzeach, o podbnej tematyce niestety. Nawet niektóre eksponaty były identyczne, co jest troche podejrzane- w końcu to Chiny:)
                        W każdym razie szczególnie pierwsze miejsce było bardzo ciekawe. Na zewnątrz spacerujące dinozaury, wewnątrz rekonstrukcje szkieletów. Przewodnik mówił tylko po chińsku, więc za wiele się nie dowiedziałem.









                        Wieczorem oczywiście wyjście na rekonesans. Chaoyang to "dość" małe miasto, więc tu dopiero można zauważyć jak Chińczycy są nieprzyzwyczajeni do obcokrajowców. Chcą sobie robić zdjęcia, wołają "hello":D W Dalian nikt nie zwraca na nas uwagi, a tutaj odwrotnie.
                        Na dworcu, zaraz po przyjeżdzie, pojawili się fotoreporterzy z lokalnych mediów. Wielkie wydarzenie w życiu miasta:D
                     



Spodobał Ci się ten artykuł??



Oto kilka dotyczących majówki 2013: