Ten tydzień był dla mnie dość trudny. Pomijam już wszystkie atrakcje związane z nowym zajęciem czy nowym mieszkaniem, w którym nie ma nawet widelca. Wszystkie sprzęty trzeba sobie załatwić samemu. Oczywiście nie mam na myśli pralki, lodówki i tego typu rzeczy. Chodzi bardziej o drobnicę, której jest tyle, że praktycznie codziennie trzeba było iść a to do ikei, a to do innego supermarketu. Po tygodniu takiego łażenia nogi potrafią solidnie rozboleć, głowa też boli, bo mimo tych wszystkich wycieczek dalej co chwila okazuje się, że jeszcze czegoś brakuje.
Druga sprawa jest taka, że naprawdę sypnęło mrozem. W nocy temperatura spadała gdzieś do minus 2 czy 3. Powiecie, że jestem cienias, że co to dla Polaka. A ja na to odpowiem: w mieszkaniach nie ma kaloryferów! I co? Niestety, dopiero na północ od Szanghaju zaczyna się Północ Chin. Wszystko poniżej to już południe i jest wystarczająco ciepło, że kaloryferów nie trzeba. Chciałbym poznać tego Pana, który wyznaczył ten podział!
Oczywiście jest klimatyzacja. Ale moim zdaniem słabo zdaje egzamin. Kupiłem sobie grzejnik elekryczny i walczę dalej. Weekend był już całkiem znośny, więc wlał trochę nadziei w mojej zziębnięte ciało.
Dziś niedziela, więc znalazło się trochę czasu na spacer po Szanghaju.
Spodobał Ci się ten artykuł?
Oto kilka innych, podobnych:
Guilin za 20 yuanów
Listopad w zdjęciach....
Harbin, czyli chińska, daleka Północ cz. 1