czwartek, 5 lipca 2012

Wietnamska gościnność

                 Odbyłem swoją pierwszą podróż za miasto! Niby to "tylko" wieś w pobliżu Hanoi, jednak najwięcej o kulturze czy obyczajach można dowiedzieć się właśnie podczas takich swojskich wycieczek. Zostaliśmy zaproszeni( ja i Czech) do rodzinnego domu jednego
z naszych wietnamskich kolegów. 
           Moje pierwsze wrażenia były jak najbardziej pozytywne. Co prawda nie mogło być inaczej po 6 tygodniach spędzonych w hałaśliwym mieście. Sam oddech świeżym powietrzem robił swoje, do tego ta wszechobecna cisza- po prostu wspaniale! Będąc tam miałem wrażenie, że każda rodzina ma osobny, prywatny staw- potem okazało się, że rzeczywiście tak jest. To wszystko w połączeniu ze wspomnieniem stolicy wprawiało w doskonały nastrój.



                        Na każdym kroku woda! Z resztą jak na moje oko wieś wietnamska, przynajmniej ta, którą odwiedziłem, wygląda na dość bogatą. Mnóstwo zwierząt, ładne domy. Ludzie wyglądają na szczęśliwych. Chyba zgodnie z zasadą, że im mniej człowiek ma, tym bardziej jest zadowolony. 






                  W każdym domu centralne miejsce zajmuje ołtarz poświęcony członkom rodziny, którzy już odeszli. Co ciekawe, przed każdym posiłkiem potrawy wędrują w pierwszej kolejności na ten ołtarz. Niejako pierwszeństwo mają Ci, których już nie ma wśród żywych. 
                  Muszę przyznać, że byłem naprawdę zaskoczony tym jak nas przyjęto. Myślałem , że nie będzie jakimś niesamowitym wydarzeniem przyjazd "dwóch kumpli syna", a jednak się pomyliłem! Zeszło się na kolację kilkadziesiąt osób- podobno wszyscy z rodziny:) Odbywało się to w patio przed domem. Wszyscy siedzieli na ziemi wokół, powiedziałbym "suto zastawionego stołu", jednak stołu nie było.


                  
               Oczywiście każdy z przybyłych chciał "wypić kielicha" z przyjezdnymi:) Całe szczęście, że raczej nie pije się tutaj wódki, a raczej coś w rodzaju wina, co prawda  trochę mocniejszego niż 10%, jednak wystarczająco słabego, żeby można zadowolić wszystkich:D Wina rzecz jasna z ryżu!
               Po kilkudziesięciu minutach zostałem ochrzczony imieniem "Ba Lan" czyli wietnamską nazwą naszego kraju. Więc jeśli ktoś chciał mnie wezwać do toastu to używał właśnie tego pseudonimu. Było to łatwiejsze dla wszystkich niż moje imię- jakoś tutaj każdy ma problem
z wymową.
               Następnego dnia z lekko ciężką głową, ale zaspokojoną ciekawością trzeba było wracać....



4 komentarze:

  1. Ba Lan oznacza Polske?
    Nie pilam tego wina. To jest to Bia Ha M.. ze zdjecia? Wyglada raczej na piwo?
    Pieknie was przyjeli. Niezla uczta.
    Pieknie tam.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. Bia to piwo. Widać od razu, że akurat ten wynalazek ktoś im przywiózł. To wino wygląda jak wódka- tzn. jest bezbarwne. W każdym sklepie tutaj można zakupić baniak 5- litrowy za jakieś 15zł. Jednak "samogon" pewnie jest lepszy:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Doczytalam we wczesniej zamieszczonym poscie ze to jednak piwo.
    Bezbarwnego wina chetnie bym sprobowala. Czy sa tez mniejsze butelki niz 5l?
    Uprasza sie kiedys o nazwe i zdjecie.
    Moze nie musze leciec do Wietnamu i znjade to w singapurskim sklepie.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. OK,

    przy najbliższej okazji będzie fota:)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń