czwartek, 8 października 2015

Sichuan- Kangding cz.1

                        To był niesamowity tydzień pod każdym względem. Liczba przebytych kilometrów autobusem, liczba zrobionych kroków po górach, w końcu liczba kroków przebytych na końskim grzbiecie. Wszystkiego pod dostatkiem. Już nie mówiąc o liczbie udzielonych i otrzymanych uśmiechów od Tybetańczyków. Tak tak, mimo, że administracyjnie to wciąż Sichuan, to na ulicach rządzi Tybet i Tybetańczycy.
                        Miasto Kangding 康定 oddalone jest od Chengdu o jakieś 400km. W normalnych warunkach do pokonania w jakieś 8 godzin. Naszą podróż rozpoczęliśmy o godz. 6.50 rano. Niestety droga do Kangding jest czymś w rodzaju naszej "zakopianki", czyli nie ma alternatywy. Każdy wie co się dzieje na zakopiance w majówkę:) To samo działo się tutaj. Podróż zamiast ośmiu godzin zajęła 1+8, czyli 18 godzin:) Dojechaliśmy koło północy, więc prosto do hotelu i spać.
                       Kangding, to miasto na prawach powiatu. Stolica Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej Garze. Dlatego też wszędzie widać Tybetańczyków oraz, co ważniejsze, ich kulturę i język. Między sobą rozmawiają tylko po tybetańsku, z całą resztą po chińsku, po angielsku nie za bardzo, ale trudno zarzucić im brak znajomości języków obcych skoro mówią po chińsku, a nie mają z Chińczykami nic wspólnego w zasadzie.
                       W Kangding spędziliśmy dokładnie jeden dzień. Był to tylko przystanek na drodze do Parku Krajobrazowego Yading. Jednak Kangding ma też sporo do zaoferowania. Klasztory buddyjskie, kultura tybetańska i przepiękne widoki, to wszystko właśnie tutaj!
                       Za ok. 60 zł od osoby można wynająć kierowcę, który obwiezie po wszystkich okolicznych, ciekawych miejscach. Nie byłem zbyt zachwycony tym pomysłem, bo wolałem pospacerować. ale cóż, przegrałem z grupą. Pojechaliśmy, więc na kilka tarasów widokowych, wszystkie ponad 4000 m.n.p.m. Robi to wrażenie, ale nie daje satysfakcji. Wejście na własnych nogach, to dopiero przygoda. Chińczyki nie gustujo:)
                       Wszechobecne są tutaj tybetańskie przysmaki: obowiązkowo trzeba spróbować herbaty tybetańskiej, czyli herbaty ubijanej z jaczym masłem i solą. Do tego mięso jaka. Moim zdaniem wszystko całkiem smaczne:) Wieczorem nic tylko tybetańskie piwo:)


                    To właśnie stąd rozpoczyna się trasa do szczytu GonGaShan lub Minya Konka, wznoszącego się na 7556 m.n.p.m. Jest to trzeci najwyższy szczyt świat leżący poza Himalajami czy Karakorum. Jest możliwe zorganizowanie wyprawy, trwającej około tygodnia. Zwykły śmiertelnik może dojść do góry, do ataku na szczyt potrzeba sprzętu i umiejętności, niestety:( Może latem!





















                       





Spodobał Ci się ten artykuł???



Oto kilka podobnych:
DanxiaShan cz.1
DanxiaShan cz.2
ChangBaiShan, czyli wulkan cz.1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz