niedziela, 17 marca 2013

Krótka wizyta w Syczuanie

                 Pojawiła się niedawno okazja, żeby odwiedzić restaurację syczuańską. Wizyta była jedynie kulinarna, ale zawsze coś. Podobno jeszcze kilka lat temu cała załoga rzeczywiście była z Syczuanu, a teraz się pozmieniało i niby nie jest już tak miło i smacznie. Muszę polegać na opinii znajomych:)
                 W każdej knajpie z, przynajmniej teoretycznie, wyższej półki posiłek rozpoczyna się od obmycia swojej miseczki, pałeczek i łyżki w świeżo zaparzonej herbacie. Z tego co się dowiedziałem chodzi tu przede wszystkim o higienę, jednak sposób, w jaki to robią Chińczycy raczej mnie o tym nie przekonuje. Bardziej wygląda to na tradycję i może jakieś dobre obyczaje. W każdym razie dość ciekawa sprawa.


               
                  Powyżej pierwsza z przystawek. Były to ziemniaki pokrojone w takie cienkie paseczki, trochę jak frytki, ale dużo węższe. Do tego jakaś zielenina. Trochę podsmażone, fajna odmiana od ryżu, chociaż  ryż też można było sobie zamówić. Właściwie zamówili wszyscy oprócz mnie:)

                  Poniżej z kolei kurczak w sosie słodko- kwaśnym. To chyba pierwsza potrawa, o której mogę powiedzieć, że w Polsce w każdej chińskiej budzie można coś takiego znaleźć, a w każdym razie coś w ten deseń. 



               
                Daniem głównym było coś w rodzaju "kociołka rozmaitości"- co wyłowisz to twoje!


               Sporo wołowiny, papryki, fasoli i innych ziół. Naczynie było bardzo gorące, a składniki sprawiały wrażenie, że każdy jest przesiąknięty innym smakiem. Musiało to dość długo stać na ogniu. Końcowy efekt był niesamowity.
               Kiedy tylko to danie pojawiło się na stole kolega przestrzegł mnie, żebym nie przegryzł jednej z przypraw( coś w rodzaju ziela angielskiego), bo mogę doznać przejściowego paraliżu języka i ust. Bardzo uważałem, jednak na koniec stwierdziłem, że spróbuję jak to będzie:)


                Wziąłem do ust, przegryzłem, porzułem przez chwilę dla wzmocnienia efektu. Okropne to było nieziemsko. Dopiero po jakiejś chwili zacząłem czuć dziwne mrowienie na języku i ustach. Paraliżu co prawda nie było, ale jakieś takie odrętwienie i metaliczny posmak przez jakieś 15 minut był. Teoretycznie było ciekawie, ale raczej już tego nie powtórzę. no chyba, że przez nieuwagę:)
                Teraz z nicierpliwością oczekuję na rzeczywistą wizytę w Syczuanie...



Spodobał Ci się ten artykuł???


Oto kilka innych kulinarnych:
Śniadanie pod domem
Że niby post kulinarny....
"Kulinarny Sajgon"
Bar Mleczny po wietnamsku
Kaczka po wietnamsku.....





5 komentarzy:

  1. Ta przyprawa to nie ziarenko pieprzu syczuańskiego? W dużych ilościach sprawia, że kompletnie nie czuję języka, a w kuchni syczuańskiej dodają tej przyprawy sporo :P

    OdpowiedzUsuń
  2. ha ha my na kuchnie syczańską mowimy kuchnia wykrztuśna. Ja ja uwielbiam, ale jestem osamotniona niestety. :(

    OdpowiedzUsuń