Dotarcie na miejsce okazało się całkiem proste. Zaraz po opuszczeniu autobusu podszedł do mnie "miły Pan" zaproponował podwózkę pod samą bramę( 2 km) oraz hotel za jedyne 80 julków. Jako, że cena zachęcająca, no to czemu by nie?
I rzeczywiście miejscówka pod samym wejściem do parku, z klimą, czysto, ciepła woda itd. Potem się okazało, że jedzenie jest dość drogie, ale na czymś muszą zarabiać.
Szybko się przepakowałem, żeby jak najszybciej ruszyć na szlak. Ledwo wylazłem z hotelu, a wlazłem w jakąś dziurę i skręciłem nogę w kostce. Niby niewiele tego pecha, ale noga dokuczała mi przez najbliższe dni.
Sam park okazał się miejscem bardzo ciekawym. Nie są to wprawdzie jakieś wysokie góry, ale za to ich skalna forma robi wrażenie. Podejścia i zejścia były momentami naprawdę karkołomne. Jeden fałszywy krok i można pofrunąć....
Pogoda dopisała. Mógłbym narzekać, że było grubo ponad 30 stopnii i pełne słońce, ale lepsze to niż deszcz. Ciekło ze mnie jak nigdy dotąd, ludzie się na mnie dziwnie patrzyli, choć nie wiem czy dlatego, że byłem mokryy, czy też dlatego, że jestem pierwszym Białasem w Chinach od czasów Marco Polo. Jeśli ktoś będzie się wybierał to polecam dni powszednie, w weekendy zjeżdża się miliard Chińczyków i robi się rzeczywiście raz, że nie tak kameralnie, a dwa, że niebezpiecznie na tych wyższych podejściach.
W chińskich parkach narodowych trzeba się nastroić na to, że wszędzie można podjechać samochodem. Rola nóg jest ograniczona do minimum. W dwóch parkach, w których byłem nie ma alternatywy. Albo się podjedzie samochodem pod szczyt, albo można iśc z buta asfaltową drogą, co nie jest fajne. Nie ma różnych szlaków do wyboru, łatwiejszych czy trudniejszych, nie ma ścieżynek przez las. Autem jak najbliżej, godzina zabawy pod górę i można się ogłosić zdobywcą najzwyższego szczytu Gunadongu.
Druga rzecz jest taka, że wszędzie włażi się po schodach. Nie ma łagodnych ścieżek na około góry, tylko, ciach, prosto na szczyt. Po kilku godzinach, a potem dniach nogi wysiadają. Schody dają w kość, i to bardzo!!!
Widoki oczywiście były wspaniałe.
Powyżej jedno z takich podejść. Pionowa ściana z wyrytymi miejscami na stopy. Fajna sprawa.
2 zdjęcia powyżej to z kolei zejście ze szczytu. Zdjęcie może tak nie oddawać nachylenia, ale było grubo. Do tego nie dało się złapać metalowych poręczy, bo parzyły:)
.
Na koniec największa atrakcja tej częście parku, czyli Male Rock. Sami ocencie czy nazwa jest adekwatna???
Na zdjęciu poniżej, daję głowę, że widzę całą dumną postać. Czy też to widzicie???
Spodobał Ci się ten artykuł???
Oto kilka innych, dotyczących podróżowania:
DanxiaShan cz.2 Delta Mekongu
Zatoka Halong 3.0
Druga strona majówki- Ludzie!!!
musze sie tam kiedys udac :)
OdpowiedzUsuńAgnieszka
Aga interesuje Cię male rock? :)
OdpowiedzUsuńRadek, mega się uśmiałam "Wyraźnie mu nie pasowało, że Biały a nigdzie nie był:)"